Nie od dziś wiemy, że kupujemy oczami. Według badań naukowców wystarczy ułamek sekundy by stwierdzić, czy dane zdjęcie nam się podoba, czy nie. Pomyślcie, jak szybko przeglądacie zdjęcia jeśli czegoś szukacie. Nie analizujemy dokładnie całego zdjęcia, nie zastanawiamy się nad każdym jego szczegółem, robi to za nas nasz mózg.
Ale co zrobić by w tym natłoku informacji, w świecie gdzie dominują komunikaty w postaci zdjęć, obrazów i filmów, fotografia naszego produktu była oglądana ułamek sekundy dłużej niż każde inne zdjęcie ?
Rozwiązaniem jest fotografia produktowa, dzięki której możemy przedstawić nasz produkt jako lepszy, szybszy, ciekawszy, większy itd… tutaj można w nieskończoność wstawiać odpowiednie przymiotniki. Osobiście jestem zwolennikiem minimalizmu w fotografii, zarówno gdy chodzi o samą kompozycję zdjęcia jak i o sprzęt wykorzystywany do jego zrobienia.
Fotografia to chyba jedyna dziedzina, w której oszustwo jest na porządku dziennym. Można wykonać zdjęcie i wydać przy okazji tysiące złotych na sprzęt, lampy, stoły bezcieniowe itd., gdy tymczasem ten sam efekt można uzyskać przy użyciu prostych lamp, jednego arkusza brystolu i tyle.
Przejdźmy więc do sprzętu. Od czego zacząć? Czy kupować od razu high-tech, czy improwizować za pomocą ogólnie dostępnych sprzętów, o wiele tańszych ale jednocześnie zmuszających do większego wysiłku? Oczywiście wszystko zależy od naszego budżetu i tego, czy potrzebujemy zrobić kilka zdjęć raz na miesiąc, czy będziemy seryjnie działać na polu fotografii produktowej. Postaram się pokrótce opisać podstawowe rzeczy, które powinny towarzyszyć w stawianiu pierwszych kroków w dziedzinie fotografii produktowej.
Przede wszystkim światło. Jasność widzę, jasność! Bez tego nie zrobimy nic. Jako, że jest to artykuł o podstawach fotografii produktowej, zajmiemy się podstawowym rodzajem światła, czyli światłem typu ciągłego. Jest najtańsze, a jednocześnie pozwala spokojnie uzyskać odpowiednie zdjęcie, oczywiście jeśli pamięta się o kilku podstawowych parametrach. Nie możemy liczyć na to, że każda dowolna żarówka będzie idealna. Niestety to, co jest miłe dla ludzkiego oka, nie zawsze jest dobrze odbierane przez matrycę w aparacie. Czy obiło się Wam się o uszy pojęcie temperatury barwowej? W skrócie chodzi o odczucie barwy danego światła. Do bardziej precyzyjnego opisania tej barwy stosuje się właśnie pojęcie tzw. temperatury barwowej, która wyrażamy w stopniach Kelvina.
W poniższym wykresie macie pokazany rozkład barw dla poszczególnych temperatur.
Wracając do naszej klasycznej żarówki: jej temperatura barwowa to 2500-3500K (stopni Kelvina) co umiejscawia ją w bardzo ciepłych barwach. Co za tym idzie, bez korekcji balansu bieli w aparacie uzyskamy zdjęcie z mocnym akcentem koloru żółtego. Idealnym rozwiązaniem jest źródło światła o temperaturze barwy światła dziennego, czyli około 5500K. Taką barwę uzyskamy, stosując świetlówki energooszczędne, które zależnie od mocy są dostępne w wielu sklepach fotograficznych lub na portalach aukcyjnych. Ich ceny zaczynają się od około 25-30zł, więc nie jest to wielki wydatek.
Ilość i moc oświetlenia musimy dobrać do obiektów, które będą fotografowane. Jeśli są to małe produkty, to często już dwie takie żarówki o mocy około 125 W plus dyfuzor albo parasolka pozwalają na poprawne oświetlenie sceny. Czemu dwie? Proste: dwa jest zawsze lepsze od jednego. Im więcej tym łatwiej. A tak na serio, lepiej mieć nadmiar światła niż jego brak. Dwa, trzy źródła światła pozwalają lepiej zapanować nad sceną, zniwelować cienie lub doświetlić tło.
Drugim ważnym elementem będzie sam aparat, który umożliwia pracę w trybie M czyli manual, gdzie sami ustawimy wszystkie parametry aparatu. Po porady, jaki aparat wybrać, jak ustawić jego parametry i zrobić pierwsze zdjęcia, serdecznie zapraszam do kolejnego artykułu.
Dobra fotka też kosztuje 😉